ZMIEŃ TŁO
SPORT    PASSION    FREEDOM
SKLEP GO2HEL  |  PL  |  EN  |
GO2HEL - wszystko o Półwyspie Helskim

You need Flash to see it.


Tomek Dakti Daktera



Znowu wygrałem kolejne zawody czyli podsumowanie roku 2012.

Bunker leżał zwyczajnie tam gdzie chciał. Na środku bramy. Przypominał zeszłoroczny czarno-biały model Race RRD. Wymiar też ten sam. Tak samo szerokie szabliste kształty łapy.


Waga tylko trochę większa, coś około 70 kg. Bunker wiedział kogo wpuścić, a na kogo mruczeć pokazując poprzez uchylone wargi wymiar swoich ogromnych psich zębów. To wystarczyło, aby odstąpić i wycofać się na deptak. Obładowany kite’owymi tobołami, przekraczając po raz pierwszy bramę, przechodząc nad jego futrem, miałem pewne wątpliwości, czy to krok w dobra stronę. Ale Bunker ich nie miał. Sobie znanym sposobem wyczuwał, a może dostał wcześniej do przeczytania listę zawodników ostatniej finałowej edycji KTE(Kitesurf Tour Europe) w Barcelonie. Można powiedzieć, że czekał na nas. Nie na kibiców i gapiów, którzy co chwila chcieli przekroczyć linie bramy i dostać się na teren zarezerwowany tylko dla zawodników. Każdego dnia od 8 rano czekał na nas dając temu wyraz sporadycznym machnięciem ogona, jakby odhaczając listę. Tolerował plączące się czasami z jego łapami linki  wystające z pokrowców po kitach i deski wleczone po jego grzbiecie. W końcu sam wybrał to miejsce i taka robotę. Leżąc na hamaku za bramą, spakowany po zawodach czułem, że coś mnie ciągnie w kierunku bramy. Obróciłem głowę. Bunker gapił  się na mnie. Zwyczajnie patrząc prosto w oczy w plątaninie nóg omijających go przechodniów I w tym problem. Uwziął się na mnie wyraźnie. Gapił się, jakby chciał mi coś powiedzieć. Bunker wie co robi. Ale czy ja aby na pewno? I wtedy zrozumiałem. Wygrałem kolejne zawody.


Do Barcelony pojechałem z nadzieją na dobrą pozycję, karmiony medalowym sukcesem z zeszłego roku. Poprzedzające zawody w La Baule-Escoublac we Francji nie odbyły się z powodu braku wiatru. Pojechałem na nie zadowolony  mimo obaw o skutki kontuzji, której nabawiłem się w ostatnich dniach sierpnia na Rodos. Potargało mnie wtedy okrutnie i złamałem żebro. Leżakowałem tydzień na plaży, a potem dwa miesiące w domu bez pływania. Kilka dni rozgrzewki przed zawodami w La Baule pływałem, biorąc silne leki przeciwbólowe. Odbyła się niestety tylko sesja pokazowa na wyspie dla zawodników, coś na otarcie łez. Byli wszyscy  najlepsi. Byłem dobrze przygotowany. Pokazałem kilka różnych trików z blinda co wzbudziło duże zainteresowanie. Obserwowałem przyszłych rywali. Każdy z nas silił się na jak najlepszy występ. Nie było sędziów, publiczności. Byliśmy sędziami dla siebie nawzajem. Było dobrze. Wziąłem 2 tabletki ketanolu. Moja wątroba dała radę i wytrzymała podwójną dawkę.

W La Baule dobrze wylosowałem. To zawsze i każdemu pomaga. Mogłem liczyć na sukces.

La Baule to na szczęście nie tylko kite’owanie i marudzenie na plaży.


Dobra Marina. W La Baule miałem przyjemność  poznać grupę race zrzeszoną w tym klubie. Obdarzony przez rodziców starszą siostrą nie wyobrażałem sobie sytuacji, w której 5 dziewczyn kąpie się w 25 minut mając do dyspozycji jeden prysznic. Warto było przyjechać tyle kilometrów aby to zobaczyć. Wpadliśmy do nich na chatę wykąpać się wieczorem po pływaniu i normalnie wspólnie spędzić wieczór, pomarudzić i posmęcić.  Spędziłem pod prysznicem chwilę, a woda sięgała  mi prawie do kolan, próbując przedrzeć się na zewnątrz. Doświadczenie wspólnego prysznica z siostrą pozwoliło mi uratować chatę przed zalaniem. Usunięcie wiadra włosów metrowej długości zaplątanego w sitko nie stanowiło problemu.

Już histerycznie będąc we Francji poszukuję w marketach dżemu figowego w cenie 1 euro. I znajduję go. 10 słoików schowaliśmy do bagażnika, 2 z nich a do tego 2 bagietki rzuciłem na stół ze zgromadzonymi wokół niego leniwie rozczesującymi mokre włosy dziewczynami. Były już po kolacji, poza tym dieta czyni mistrza, a nie przypadkowe zajadanie się złomem. Nie jedzą. Magda/trener-kat/ z dumą w oczach i przewrotnym uśmiechem na twarzy poszła brać prysznic.

Wiedziała. Zrobiłem kilka całkiem malutkich kanapeczek. Tak na początek. Niestety końca nie było. Już zanim woda zaczęła hałasować pod prysznicem słoiki były wylizane, a z bagietek zostały tylko puste opakowania .

Oczywiście Francja znana jest z telewizyjnej gościnności i ją chcieli okazać organizatorzy KTE.

Nie dawali zwyczajowych śniadań i obiadów, ale jakieś resztki z sąsiednich restauracji, w końcu postanowili zaprosić nas, zawodników do klubu żeglarskiego na wieczorne party. Dziewczyny miały już rozczesane włosy, my byliśmy wykapani i przezornie wcześniej najedzeni. Jedziemy pod wskazany adres i tu zaczynają się schody. Gościnność ta wyglądała mniej więcej tak.

Przed miasteczkiem jadąc z campingu natrafiliśmy na policję i dmuchanie. Jedziesz dalej pod warunkiem, że wypiłeś pół butelki wina lub wcale. Reszta jedzie, ale z powrotem do domu. W sobotę na wieczorne balety do miasta mogą wjechać tylko Ci, co ewentualnie wydadzą trochę pieniędzy na żarcie,  francuskie wino i sery. Dla reszty szkoda miejsca. Nic nie kupią. Wysłaliśmy sms- a z tą roztropną informacją do reszty teamu. Dziewczyny nie wymiękły i kontynuowały jazdę w kierunku policyjnej kontroli, miały forsę, chłopcy postanowili zdobyć klub na plaży na piechotę. Klub oczywiście był, ale nie pod tym adresem. Mijaliśmy na zmianę liczne zawodnicze samochody szukające anonsowanej wyżerki, oni pytali nas, a my ich. Po godzinie zabawy w kotka i myszkę z organizatorami, ktoś zobaczył jeden z samochodów sędziego w bocznej ulicy. Kilka sms- ów i wszyscy wiedzieli gdzie dają zamiast wyżerki po kawałku naleśnika z nutellą lub krewetką. Dawali też po szklaneczce fermentującego jeszcze wina. Masakra, ale jak kryzys to kryzys i nie wszyscy goście, miejscowe tuzy, przyjechali pod Club żeglarski w La Baule Bentley’ ami w wersji cabrio. Było niestety kilka Porsche i marnych Mercedesów  SL-ek z Brabusami na masce. Kryzys jak się patrzy. Obywateli „Zielonej Wyspy” on nie dotyka. Bryk takich jak nasze oryginalne zawodnicze wózki nie było. Chłopaki przyjechali z Gdańska germańskim pocztylionowozem, Dobra Marina ogromną przyczepą ze sztywnym dachem, a my barakowozem z nosem lub dziobonosem, będzie o tym wyrazie dalej.


Sporo wygrałem w La Baule. Napompowałem Maxowi kite’a, i dostałem zaproszenie, z czego cieszę się najbardziej, na wspólne treningi z Dobra Mariną.

KTE/Kitesurf Tour Europe/ w Barcelonie odbyły się na początku listopada. Adres zawodów to plaża w Castelldefels 20 km na południe Barcelony. Wklepałem to do internetu i byłem na stronie szkoły kite’owej w Castelldefels o nazwie Bunker. I w tym była cała prawda. Bunker -nazwa rozumiana w wielu językach, a konstrukcja szkółki-bazy podobna do nazwy. 2000 m2 terenu ogrodzone 3 metrowym murem z małym piętrowym budynkiem, basenem, krzakami, drzewami, magazynem na sprzęt , zewnętrzną kuchnią zapleczem socjalnym, stołami, krzesełkami itp. i oczywiście z bramą. Tam też odbyły się zawody. Piękna, ogromna plaża z ciepłą wodą i temperatura powietrza w listopadzie : 20 stopni.

Dobrze wylosowałem. W kolejnym heat-cie  miałem płynąć z Johnno Scholte  Znam Go bardzo dobrze. Nie widziałem problemów. Standardowe triki trochę z blinda, z backmobe’em do wrapped powinny załatwić temat. Obaj zeszliśmy z wody razem ze świadomością mojej wygranej. Zrobiłem 9 trików bez przymoczenia. Johnno zrobił 8 w tym 4 przymoczone  tzw. butt check’i. Niestety sędziowie ocenili inaczej. Zgłosiłem chęć obejrzenia kart sędziowskich. Mam spore doświadczenie w produkcji na pojedynczej kartce papieru rozwiązań kilku zadań z mechaniki konstrukcji pisanych fragmentarycznie, jedne na drugich. Umiem odczytywać różne przypadkowe cyfrowe gryzmoły i pokreślone przerabiane tabele. Sami sędziowie byli zdziwieni tym, że wiem co napisali, bo sami tego nie rozumieli i to mnie wytłumaczyć nie umieli, bo nie rozumieli co chcieli, a chcieli co nie rozumieli. Totalna pomyłka ilości trików i ich rodzaju. W końcu dowiedziałem się, że przegrałem bo pływam za mało dynamicznie. Zrozumiałem, że liczyła się głównie ilość gleb i połamanych przy okazji nóg. Nie złożyłem protestu, może i źle gdyż następny heat został oprotestowany i powtórzony.

Liczyłem na 2 eliminację. Minęła dopiero 14 ,a następnego dnia miał być silny wiatr. Byłem też dobrze rozstawiony. Czekałem na swoją kolej. Bezskutecznie. Było parcie na race mimo że miało go nie być . Zawodnicy się ścigali, a organizatorzy zajmowali się głównie problemem ograniczenia liczby wyścigów, bo jak ich mniej to mniej liczenia, paliwa do motorówek, i w końcu wcześniej można iść do domu. W dwa dni wyścigów ledwo rozegrali ich kilka i wyłonili zwycięzce drogą eliminacji najgorszych. O FS oczywiście zapominając. Wyjechałem z Barcelony z 9 pozycją. Podobno nauka która nic nie kosztuje, jest  nic nie warta. Cena która zapłaciłem za tę lekcję nie była wysoka. Konkurenci spędzający 300 dni w roku pływając w różnych miejscach świata nie zrobili postępów w stopniu, który by  mnie zawstydził. Gdyby nie kontuzja, złamane żebro i długa przerwa w kite’owym życiorysie mieliby spory ze mną kłopot. Gdybym mógł popływać choć pełne 4 miesiące w roku. Niestety to niemożliwe. Pogoń za zrozumieniem pojęcia naprężeń, rozwiązań linii wpływu, czy układów statycznie niewyznaczalnych zwycięża u mnie w walce o przywództwo w kite’owej lidze. Do domu wracałem dwa dni. Przejeżdżając granicę hiszpańsko/francuską zapomniałem o Barcelonie. Za dwa dni miałem kolokwium z mechaniki konstrukcji i do oddania projekt z fizyki budowli. Było o co walczyć. Dwa dni jazdy samochodem. Dwa dni kucia przesłaniane w chwilach zwątpienia  wpatrzonymi we mnie psimi oczami, bieg w klapkach po korytarzu w poszukiwaniu sali z kolokwium z grupą angielską, a potem po przerwie z równoległą grupą polską z fizyki budowli. Gapią się przemiennie na mój opalony pysk i na klapki, w pogniecionym t-shirt’cie Dakti, samozwańczy jednoosobowy Team Polska. Parasolki na sznurkach, góra makaronu zamiast ciastka z kremem, siłownia zamiast piątkowo-sobotniej randki. A najgorsze te łapy z odciskami jak od łopaty. Asystent przegląda niecierpliwie kwit z podpisem Dziekana, mogę pisać. Po godzinie powiesił wyniki. Lista była krótka. Klapki zostają reszta wynocha na drugi termin. Znowu mam przechlapane. Zamknąłem oczy. Bunker machnął ogonem mogę zdawać ustny. Wygrałem kolejne zawody.

W  Barcelonie poznałem tez troszkę inne niż podręcznikowe znaczenie słowa „wolność”.


Po heat’ cie z Johnno byłem wolny, tzn. ubrany jak na Komunię, wykąpany i generalnie wyluzowany, kręciłem się w strefie zawodów czekając na 2 eliminacje. Wolność ma swoje prawa i obowiązki, i takowe spadły na mnie jak grom z „hiszpańskiego nieba”, za sprawą promotorki reklamowanej na zawodach sesji kabrioletów MINI, głównego sponsora zawodów. Sprawa miała wyglądać następująco. Dostaję kabrioleta, długonogą blond cizię, zabieramy deski, ja swojego Xenona, miejscowego fotografa, po czym jedziemy do Barcelony pstrykać zdjęcia i filmy do reportażu z zawodów kręcąc marketingowy materiał dla MINI. Wróciłem, a w zasadzie wróciliśmy wieczorem. Fotograf zaginął w okolicach Sagrady Familii w czasie kłótni z policją, MINI kierowany przeze mnie chciał wjechać w obszar głównej bramy, bo inaczej nie mieścił się w kadrze, włada stanowczo za późno przyjechała , toczyła boje z kamerzystą na temat mi nie znany. Kamerzysta w końcu zaginął, a ja z blond panną szukałem drogi do domu, co nie było łatwe, gdyż jej nogi nie mieściły się przed przednim fotelem, co chcieli zweryfikować inni użytkownicy dróg podjeżdżając stanowczo za blisko, a o  rozwiewanych włosach zasłaniających lusterko boczne nie wspominając. Na szczęście nie zabrakło paliwa, bo nie mieliśmy forsy ani dokumentów. Jeśli więc ktoś uważa, że nie warto było jechać na zawody do Barcelony to się myli. Ja wygrałem pierwszą nagrodę.




POGODA NA PÓŁWYSPIE
Przepraszamy, chwilowo brak danych SZCZEGÓŁOWA PROGNOZA

You need Flash to see it.

NEWSLETTER
bądź na bieżąco !!!
Dodaj się do newslettera już teraz!

Dodając adres wyrażasz zgodę na otrzymywanie wiadomości dot. działalności portalu GO2HEL oraz jego partnerów

Czy wy też przed wyjazdem na półwysep wchodzicie na kilka różnych stron? Trzeba przecież wynająć jakąś przyczepę albo zarezerwować kwaterę, sprawdzić czy będzie wiało, zobaczyć czy nie ma jakiś fajnych zawodów i kiedy są dobre imprezy. Mamy dla Was super newsa! Na szczęście powstało Go2Hel! Serwis który dostarczy Wam wszelkich niezbędnych informacji! Teraz już nie musicie odwiedzać tylu stron! Na go2hel.pl znajdziecie to wszystko i znacznie więcej! Konkursy z cennymi nagrodami, fantastyczne zdjęcia, opinie, relacje i newsy z półwyspu i to na jednej stronie! Czytelnie, atrakcyjnie i w surferskim klimacie.